Ogórki powoli się kończą 😔 Większość z nich ma teraz dość nieforemne kształty, więc nie nadają się w całości do słoików. Nadal jednak można robić różnego rodzaju sałatki na zimę. Jedną z nich są lekko słodkawe ogórki z koncentratem pomidorowym. Może z czasem wymyślę bardziej zdrową wersję tej sałatki, by mieć większą kontrolę nad tym, co wkładam do słoików.
Składniki:
1,5 kg ogórków
0,25 kg cebuli
3 łyżki oleju
3 łyżki octu 10%
150 g cukru
czubata łyżka soli
360 g koncentratu pomidorowego (w przyszłym roku użyję mniej)
- Ogórki ze skórą pokroić na plastry grubości 2-3 mm. Umieścić w misce.
- Cebulę pokroić w kostkę. Dorzucić do ogórków.
- Warzywa zasypać cukrem i solą. Dodać do nich olej i ocet. Wymieszać, przykryć i odstawić na kilka godzin (w tym roku zostawiłam na ponad 7 godzin) lub na noc.
- Odlać płyn, który pojawi się w misce, ale nie wylewać go!
- Do ogórków dodać koncentrat pomidorowy. Wymieszać i odstawić na pół godziny.
- Sałatkę wkładać do słoików, dopychając ogórki do dna.
- Do każdego słoika wlać odrobinę (ok. dwóch łyżek) odlanego wcześniej płynu.
- Słoiki zakręcić i pasteryzować: na dno szerokiego i wysokiego garnka wyłożyć ściereczkę kuchenną, włożyć słoiki i wlać tyle wody, by sięgała do szyjek słoików. Doprowadzić do wrzenia, zmniejszyć moc palnika tak, by woda leciutko tylko pyrkała i gotować ok. kwadransa.
- Słoiki wyjąć, obrócić do góry dnem. Po kwadransie odwrócić i odstawić słoiki do powolnego stygnięcia.
- Przechowywać w piwnicy lub w dolnej szafce kuchennej.
Jeśli masz ciekawe przepisy na przetwory i chcesz się nimi podzielić, zapraszam do udziału w kolejnej edycji akcji kulinarnej "Róbmy przetwory!". Szczegóły po kliknięciu na baner niżej.
Zapraszam :) |
Po zawodzie, jaki sprawiły mi dwa ostatnie tomy Leśnej Trylogii Katarzyny Michalak, zmieniłam plany czytelnicze na sierpień i sięgnęłam po "Ja, Fronczewski" spisaną rozmowę Piotra Fronczewskiego i Marcina Mastalerza.
No właśnie, książka nie jest wywiadem, a rozmową. Marcin Mastalerz nie jest tu osobą pytającą i oczekującą odpowiedzi. Sam czasem musi odpowiedzieć na pytania 69-letniego Piotra Fronczewskiego. Z kart książki czuje się, że obaj mężczyźni słuchają siebie nawzajem, czego czasem brakuje we współczesnych wywiadach. Mastalerz nie zawsze zadaje pytania, na które Fronczewskiemu łatwo jest odpowiedzieć, czasem aktor miga się od odpowiedzi, ale jego rozmówca nie odpuszcza i zmusza do skonkretyzowania wypowiedzi.
Piotra Fronczewskiego kojarzy chyba każdy Polak i z charakterystycznego, głębokiego głosu, i z wyglądu - łysego, klasycznie ubranego mężczyzny z sygnetem na małym placu prawej ręki. Swoją pierwszą rolę odegrał w wieku 11 lat. Wcielił się w wiele ról teatralnych i filmowych. Ma za sobą role dubbingowe, pracę w kabarecie i przy audiobookach, a nawet karierę piosenkarską (Franek Kimono). Szczególnym sentymentem darzy pracę w teatrze, którą zawsze trzeba wykonać na 100% i w której nie dubli.
Okazuje się, że prywatnie jest osobą niezwykłej skromności i wstydliwości, co wydawało mi się dotychczas w sprzeczności z pracą aktorską. Mówi o sobie, że był pracowity, ambitny i starał się zawsze być w peletonie. A z drugiej strony nigdy nie był fighterem i nie lubił się ścigać. Być może dlatego nigdy nie dostał głównej roli filmowej, w której moglibyśmy zobaczyć jego prawdziwy talent. Teraz aktor czuje się "trochę jak stary pies ze schroniska, wyliniały, koślawy, ze śladami wszystkich dawnych schorzeń, którego nikt z tego schroniska nie chce wziąć. Bo każdy woli psa młodszego, ładniejszego, chętnego do zabawy".
Studiował na tym samym roku co m.in. Maciej Englert i Andrzej Seweryn. Byli rocznikiem, który mocno dał się we znaki kierownictwu szkoły aktorskiej (szkoda, że Fronczewski nie pamięta, co tak naprawdę przeskrobali), zaangażowali się w wydarzenia 1968 r. w związku ze zdjęciem z desek Teatru Narodowego "Dziadów" w reżyserii Kazimierza Dejmka.
Książka jest pełna wspomnień, z których bardzo mnie urzekły wspomnienia z dzieciństwa, szczególnie z powojennej, zrujnowanej Warszawy. Rozmowa nasycona jest niezliczoną ilością anegdot związanych z różnymi aktorami scen warszawskich. Fronczewski opowiada o spotkaniach w dawnym SPATiFie i alkoholu w życiu aktorów.
Początkowo miałam wrażenie, że rozmowa dotyczy bardziej zainteresowań i kolegów z teatrów. A brakowało mi czegoś osobistego. Rozumiem, że tak znana postać chce coś zostawić sobie i nie o wszystkim może i chce mówić. Ale po wspomnieniach z kolejnych teatrów (Syreny, Narodowego, Współczesnego, Dramatycznego i Ateneum), z planów filmowych czy estrady nadszedł w książce czas na nieco prywatności. Fronczewski z wielkim zaangażowaniem mówi o swojej fascynacji do motorów, samochodów i koni. Z wielkim zrozumieniem przeczytałam o jego religijności i katolicyzmie, bo mam ostatnio podobne spostrzeżenia. Aktor pięknie opowiada o swoim małżeństwie i rodzinie, przy czym nie zataja zdrady. Wzruszył mnie tym, jak opowiadał o swojej matce i opiece nad nią, gdy przekroczyła 100 lat. Drugi moment, który mnie wzruszył to opowieść o kabarecie i rozstaniu z nim.
Fronczewski docenia rolę domu w życiu aktora i traktuje go jak swoisty azyl. Dlatego nigdy w domu nie uczył się ról. Była to kwestia wstydu. "U mnie próby do roli bardzo długo polegają na obijaniu się o fałsz, o kłamstwo, o dysonans, o zgrzyt. I już samo to powoduje wielki dyskomfort. Żeby jakoś sobie z nim poradzić, potrzebuję bardzo sterylnych warunków. Laboratoryjnych wręcz. Długo pracuję w odosobnieniu. A gdy już dochodzimy do etapu prób zespołowych, bardzo nie lubię, gdy przygląda się im ktoś spoza zespołu. Próba jest rzeźnią. Zmusza aktora do bardzo dziwnych czasem zachowań. Ja potrzebuję wtedy poczucia bezpieczeństwa, świadomości, że w pewnym sensie mogę zrobić wszystko i że nikt niepowołany mnie w tych zazwyczaj koślawych pierwszych przymiarkach nie zobaczy. Byłoby to dla mnie niebywale krępujące. Ja bardzo długo jestem niepewny, chowam się, wstydzę. Dopiero z czasem (...) ośmielam się troszeczkę, zbliżam do partnerów, robię się nieco odważniejszy. Chociaż właściwie i tak aż do końca, aż do dnia premiery przytłacza mnie strach przed fałszem. Dom daje mi od niego wytchnienie."
Dla mnie Piotr Fronczewski najbardziej kojarzy się z rolą Pana Kleksa. Niespodzianką stał się dla mnie fakt, że mamy wspólnego znajomego, choć Fronczewski znał go kilkadziesiąt lat temu, a ja obecnie. Wielokrotnie dane mi doświadczyć wykładów doktora fizyki, Sławomira Wronki. Pamiętam też wspólne posiłki w CERNie. I nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że stoi czy siedzi przede mną filmowy Adaś Niezgódka! 😜 Jaki ten świat jednak mały 😉
Szczerze polecam tę rozmowę. Czyta się ją szybko i z przyjemnością, bo Fronczewski opowiada przepięknie (choć wulgaryzmów nie brakuje) i interesująco. Poza tym sporo w niej faktów i anegdot, które dodają pikanterii.
65/2018 (288 str.)
u Darii |
wielka litera |
Jak dla mnie są najlepsze, robiłam je dawno temu z podobnego przepisu i trafiłam teraz na twój blog przy okazji przerabiania pomidorów, mogłabyś jeszcze napisać jak długo pasteryzujesz?
OdpowiedzUsuńJest to napisane w punkcie 8.
Usuń