Na przeczytanie "Tatuażysty z Auschwitz" Heather Morris, pisarki nowozelandzkiego pochodzenia, miałam ochotę od wiosny ubiegłego roku. Literatura na faktach jest jedną z moich ulubionych. A "Tatuażysta z Auschwitz" to powieść napisana na podstawie wspomnień, które ujawnił jej główny bohater po śmierci swojej żony, również więźniarki Auschwitz-Birkenau. Gdy książka uzyskała tytuł "Książki roku 2018" portalu LubimyCzytać.pl w kategorii powieść historyczna, pragnienie jeszcze bardziej wzrosło. W tę majówkę udało mi się ją przeczytać. Ewo, dziękuję za wypożyczenie 😊
26-letni Lale (Ludwig Eisenberg, który po wojnie zmienił nazwisko na Sokołow), Słowak żydowskiego pochodzenia, w kwietniu 1942 roku trafia do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auchwitz. Już pierwszej nocy postanawia, że nie może się poddać. Wkrótce staje się tatuażystą, człowiekiem, który nadaje ludziom ich nową tożsamość - wydziergany na lewej ręce numer obozowy. Na co dzień kieruje się zasadą "ktokolwiek ratuje jedno życie, jakby ratował cały świat", szmuglując kosztowności w zamian za jedzenie, załatwiając ludziom łatwiejszą pracę.
Życie obozowe stało się dla niego łatwiejsze po poznaniu Gity (Gizeli Furman), w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Odtąd starał się, jak mógł oto, by ten trudny okres przeżywać jak najczęściej we dwoje.
Muszę przyznać, że z obawą podchodziłam do tej lektury i być może dlatego cały rok zbierałam się na odwagę, by ją przeczytać. Książki o czasie II wojny światowej i zagładzie, jaką uprawiali Niemcy w różnych obozach to zazwyczaj ciężkie lektury, które wymagają czasu i chwilami odpoczynku dla nabrania oddechu i uspokojenia emocji. Okazuje się, że "Tatuażysta z Auschwitz" odbiega pod tym względem od "Ucieczki z Sobiboru", "Pianisty" czy niedawno przeczytanej przeze mnie "Drogi do zapomnienia". Czyta się ją niezwykle lekko, co może brzmieć dość absurdalnie, zważywszy na fakt, czego dotyczy.
Niestety przez większość stron nie miałam wrażenia, że książka jest pisana na podstawie prawdziwej historii. Mimo zapewnień we wstępie, mam wrażenie, że autorka jednak bardziej skupiła się na historii miłości Lalego i Gity, a wydarzenia w Auschwitz pozostały na drugim planie. Nie odczułam z kart tej książki grozy II wojny światowej, obawy o życie, zmagania się z głodem, stresem co do kolejnej godziny. Owszem, podkreślała to Gita, wciąż żyjąc w poczuciu, że nie przetrwa obozu. Dominujący w książce jest jednak zadziwiająco optymistyczny ton Lalego, który przez niemal cały czas obozu wydaje się pewien, że oboje wyjdą z Auschwitz-Birkenau cało. Odnosiłam wrażenie, że szczęście naprawdę mu dopisywało. Dzięki funkcji, którą sprawował, miał dostęp do większych racji żywnościowych, nawiązał kontakt z kobietami z "Kanady", dzięki czemu miał dostęp do biżuterii i pieniędzy, którymi płacił za żywność z pobliskiej miejscowości. Jakoś trudno mi uwierzyć, że Polacy w latach 1942-1944 mogli hodować zwierzęta w tak dużych ilościach, by stale wyrabiać kiełbasę i przekazywać ją w sporych ilościach do obozu. Z innych źródeł wiem, że czekolada była niesamowitym i bardzo rzadkim rarytasem. A tymczasem Lale pozyskiwał ją bardzo często, by wykorzystywać ją na łapówki.
Trudno dyskutować ze wspomnieniami kogoś, kto przeżył Auchwitz. Porównuję je jednak ze znacząco innymi wspomnieniami osób, które tam były i dlatego mam bardzo mieszane uczucia co do przedstawionego w książce opisu sytuacji w obozie. Dla moich znajomych to był czas niesamowitej traumy, o której milczeli przez prawie całe swoje życie i zaczęli opowiadać dopiero przed śmiercią.
Bardziej poruszył mnie koniec książki - gdy znacjonalizowano firmę Lalego, a potem wspomnienia syna Lalego i Gity.
Nie zgadzam się z porównaniem książki z "Listą Schindlera" czy "Chłopcem w pasiastej koszuli". Z tych książek wionie strachem, tragedią, prawdziwą zagładą, upodleniem człowieka, odebraniem mu tożsamości. "Tatuażysta z Auschwitz" nie dorasta tym książkom.
25/2019 (332 str.)
łowię słowa |
Nie czytałam, nie mam, ale też od dawna mam ochotę przeczytać. Szkoda, że tak ją odebrałaś...
OdpowiedzUsuńWiązałam z tą książką duże nadzieje. Zawiodłam się bardzo. Być może to kwestia pochodzenia autorki żyjącej z dala od tej tragedii i znającej relację z tylko jednych ust. Polacy mają porównanie ze wspomnieniami różnych osób.
Usuń