Strony

piątek, 14 lutego 2020

"Znachor" Tadeusza Dołęgi - Mostowicza

Przed tak wielkimi dziełami jak np. "Znachor" Tadeusza Dołęgi - Mostowicza zawsze mam obawy. Fabułę zna się z ekranizacji. Ja nawet potrafię powtórzyć niektóre dialogi z filmu z 1982 r. z Jerzym Bińczyckim w roli głównej. Książka kusiła, ale bałam się, że - podobnie do innych książek z tamtych lat - okaże się nie do przejścia. Ale znajoma (Z. - dziękuję 😊) powiedziała, że takiej fance Marii Rodziewiczówny jaką jestem, "Znachor" z pewnością się spodoba, zwłaszcza że Dołęga - Mostowicz napisał go najpierw jako scenariusz do filmu. Ekranizacji doczekał się w 1937 r. po dwukrotnym odrzuceniu scenariusza i późniejszym wydaniu powieści w odcinkach wydawanych w prasie codziennej.




Tytułowy znachor to profesor Rafał Wilczur, ceniony w świecie lekarskim chirurg i właściciel popularnej kliniki w Warszawie. To człowiek honorowy i o wielkim sercu, darzony przez ludzi szacunkiem i cieszący się autorytetem nie tylko jako lekarz, ale również jako człowiek.
W kolejną rocznicę ślubu wraca do swojej willi z drogim prezentem dla żony Beaty. Okazuje się jednak, że żona opuściła profesora, zabierając ze sobą kilkuletnią córeczkę Marię Jolantę, nazywaną w domu Mariolą. W pożegnalnym liście kobieta wyznała, że nigdy nie kochała męża, a ostatnio poznała, co znaczy to uczucie i że odchodzi do mężczyzny, którego nim obdarzyła.
Wilczur wychodzi z domu, snuje się po ulicach Warszawy i spelunkach niskiej renomy w towarzystwie opryszków skorych do wypicia gorzałki za nie swoje pieniądze. Nad ranem budzi się w gliniance ogołocony z pieniędzy, ubrania i... pamięci. Nie wie, kim jest, skąd pochodzi, czym się zajmuje. Od tego dnia podróżuje od wsi do wsi w poszukiwaniu pracy i dachu nad głową. Kilka razy zostaje wtrącony do więzienia za włóczęgostwo i brak dokumentów.
Jego los odmienia się, gdy pewnego dnia kradnie dokumenty na nazwisko Antoni Kosiba i dociera do młyna na Kresach Wschodnich. Dzięki swojej sile i nieustannej chęci pracy zostaje przyjęty do pomocy we młynie. A gdy z powrotem stawia na nogi syna właściciela młyna, ludzie garną się do niego po pomoc z różnymi schorzeniami. W ten sposób Antoni Kosiba rozpoczyna swoją znachorską praktykę.

Wspomniany film z Jerzym Bińczyckim różni się trochę od książki. Owszem dialogi książkowe zostały niemal w niezmienionej formie zastosowane w filmie Hoffmana, ale z filmu wypadł środek powieści Dołęgi - Mostowicza i zupełnie inne jest zakończenie. Inna jest też książkowa Marysia (blondynka o niebieskich oczach) i Marysia w filmie Jerzego Hoffmana, grana pięknie przez Annę Dymną. Za to obsadzenie Bożeny Dykiel w roli Zoni czy Artura Barcisia w roli Wasyla - to odwzorowanie pomysłu autora 1:1.

Bałam się bardzo języka powieści, ale całkowicie niesłusznie. Współczesny czytelnik nie powinien mieć kłopotu z jej zrozumieniem. Czasem nawet ma się wrażenie, że to powieść pisana współcześnie, tylko odnosi się do czasu sprzed prawie wieku. 
Jestem pod wrażeniem wyobraźni autora i przedstawienia fabuły. Ale najbardziej będę chwalić ukazanie postaci. Są barwne i każda ma to coś, co sprawia, że czytelnikowi nie mylą się kolejni bohaterowie. Ma się też wrażenie, jakby autor na tyle się z nimi zżył, że wydają się realnymi postaciami z krwi i kości, ze swoimi przywarami, charakterystycznymi powiedzonkami, akcentem w wypowiedziach. Autor postarał się o różnice w słownictwie i budowaniu zdań ludzi prostych i wykształconych. Dlatego test, jakiemu został poddany znachor przez Leszka Czyńskiego (nie ma tego w filmie), czy rozmowa Kosiby z drugim obrońcą wydają się jak najbardziej czymś na miejscu w tamtych sytuacjach.
Powieść ma w sobie jeszcze jedną i niezwykłą we współczesnym świecie wartość - przedstawia dawno zapomniane cnoty, jakimi są: skromność, honor, miłość do ziemi, szacunek do ludzi i owoców swojej pracy, troska o drugą osobę, spędzanie czasu z rodziną i bliskimi oraz przesłanie, że pieniądze szczęścia nie dają, a liczy się życzliwość i uczciwość względem drugiego człowieka.

Czytając tę książkę uświadomiłam sobie, jak bardzo zmieniły się czasy. Bohaterowie książki uważają, że nie uchodzi w niedzielę czy święta poruszać się na motocyklu czy chodzić na grzybobranie. Tę drugą czynność traktują nawet jak grzech. W czasach współczesnych większość grzybobrań, w których brałam udział (a to moje częste zajęcie) odbywa się właśnie w niedziele i święta.

Cudowna książka, od której trudno się oderwać. Polecam! Nawet jeśli tak jak ja niemal na pamięć znacie filmowe dialogi.

Z. - miałaś rację - książka jest rewelacyjna! 😊

8/2020 (336 str.)


Z



2 komentarze:

  1. Też waham się co do lektury tej książki, może kiedyś się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lenko, niepotrzebnie. To naprawdę świetnie napisana książka.

      Usuń

Chętnie poznam Twoje zdanie na temat tego wpisu lub przepisu. Zostawisz kilka słów w komentarzu?
Dziękuję, również za lajki na fb oraz serduszka na Instagramie :-)
Komentarze z lokowaniem produktów nie będą publikowane.