Dziś Dzień Czekolady :) Z tej okazji przygotowałam ciasto drożdżowe z rodzynkami i kawałkami gorzkiej czekolady, która doskonale wpływa na nasz nastrój i zdrowie. A o to ostatnie musimy szczególnie dbać o tej porze roku. Ja przygotowałam składniki, a automat (wypiekacz do chleba) wyrobił i upiekł ciasto ;) Taki pomocnik przydaje się od czasu do czasu ;)
Składniki (wszystkie powinny mieć temperaturę pokojową):
60 ml mleka
3 jajka
80 g masła
60 g oleju kokosowego
miarka soli
430 g mąki pszennej
2,5 miarki drożdży suszonych
100 g rodzynek
łyżka ciemnego rumu
4 kostki gorzkiej czekolady
- Masło pokroić na kawałki.
- W pojemniku automatu do wypieków umieścić składniki (poza rodzynkami, rumem i czekoladą) w takiej kolejności, jak wymieniłam.
- Włączyć automat na odpowiedni program (u mnie "wyrastające ciasto drożdżowe").
- Rodzynki wymieszać z rumem. Dodać do nich pokrojoną na mniejsze kawałki (wielkość według uznania) czekoladę.
- Gdy automat da sygnał (u mnie ok. 30 minut od włączenia), dorzucić rodzynki z rumem i czekoladę.
- Po upieczeniu ciasto wyjąć z pojemnika i odstawić do ostygnięcia.
-----
Podobne:
Szafranowe ciasto drożdżowe |
Strucla z rabarbarem i amarantusem |
Chałka orkiszowo-pszenna |
Do niedawna "List w butelce" znałam tylko w wersji filmowej (film z 1999 r.). Oglądałam go kilka razy, bo lubię w tym filmie Kevina Costnera (Garret Blake), choć nominowano go w tej roli do Złotej Maliny oraz Paula Newmana (ojciec Garreta, Dodge Blake). Robin Wright Penn/Teresa Osborne jest dla mnie zarówno w filmie/książce Nicholasa Sparksa nijaka.
Pewnego dnia Teresa znajduje na plaży butelkę z listem w środku. Namówiona przez przyjaciółkę i szefową w jednym publikuje list w swojej rubryce w chicagowskiej gazecie. Z czasem uzyskuje kopie kolejnych dwóch listów do Catherine wysłanych w butelkach przez Garreta. Zaintrygowana smutkiem i miłością, jakimi przesycone były listy, chce poznać ich autora. Te chęci realizuje, gdy przyjaciółka - dzięki różnym faktom - odnajduje jego miejsce jego zamieszkania w Karolinie Północnej.
Szybko odnajdują wspólny język. Między nimi jedna pozostaje niedomówienie - Teresa zataja fakt posiadania listów Garreta.
Poza niewielkimi niuansami i fizycznością głównych bohaterów film jest wiernym odzwierciedleniem trochę naiwnej książki Sparksa.
Teresa w filmie jest blondynką z kręconymi włosami, zaś w książce ma długie, proste i ciemne włosy. Książkowa Teresa jest starsza od Garreta o kilka lat (jest po trzydziestce zarówno w filmie, jak i książce), tymczasem filmowa jest młodsza od niego o 11 lat. Bardzo się cieszę, że film zobaczyłam przed czytaniem książki, bo w przeciwnym razie raczej by mi się nie spodobał - Costner ma 44 lata w dniu premiery, a Garret powinien dobiegać trzydziestki. Przyznaję, że wersja starszego Garreta bardziej mnie przekonuje, bo nie wierzę, by tak młody mężczyzna przeżywał śmierć żony latami.
Wyzwanie u Ejotka |
Mhmm... to ja wpadam na to drożdżowe :) Zostało jeszcze?
OdpowiedzUsuńA co do Listu - oglądałam i czytałam, ale szczerze mówiąc nie pamiętam co było pierwsze, bo to było okropnie dawno. Ale pamiętam, że po poznaniu tej historii chciałam, by to co było drugie inaczej się kończyło :D
Została ociupinka na jutrzejsze śniadanko. Ale na weekend będzie kolejne :) Wpadaj :)
UsuńDrożdżowe wypieki są najlepsze :-)
OdpowiedzUsuńSą dobre, to prawda :)
Usuńdla mnie dzień czekolady mógłby być codziennie :)
OdpowiedzUsuńA dla mnie to był pretekst do wykorzystania jej zasobów, bo nie przepadam za nią. Wyjątek stanowi 99-procentowa - takie kakao w tabliczce :)
UsuńMniam, narobiłaś mi apetytu. :) Historię z "Listu w butelce" znam z filmu, ale może kiedyś sięgnę także po książkę.
OdpowiedzUsuń:)
Usuń