Niedawno smażyłam rösti z buraczane według przepisu Gino D'Acampo. Wtedy przypomniałam sobie placek, który jadłam w genewskiej restauracji z narodowymi daniami szwajcarskimi, bo też rösti to szwajcarska potrawa narodowa przypominająca w smaku polskie placki ziemniaczane. Rösti przyrządza się jednak w większej formie - jeden gruby placek na całą patelnię. Rösti można przygotować z ziemniaków surowych lub podgotowanych. W rezultacie smak rösti jest podobny do polskich placków ziemniaczanych, a wyglądem przypomina hiszpańską tortillę patatas. Podstawą rösti są ziemniaki. Nie mogą być byle jakie, bo placki nie zawierają żadnego kleiszcza w postaci mąki czy jajek. Mogą zatem uchodzić za danie wegańskie.
Składniki (na 2 porcje; na patelnię o średnicy ok. 24 cm):
ok. 600 g dużych ziemniaków typu C
sól
pieprz biały
4 łyżki oleju
- Ziemniaki obrać, opłukać i zalać zimną wodą. Gdy woda zawrze, wsypać pół łyżeczki soli. Gotować jeszcze ok. 15 minut.
- Wyjąć ziemniaki odstawić na kilka godzin (2-3) w zimne miejsce (u mnie dziś stygły na balkonie).
- Ziemniaki zetrzeć na tarce o dużych oczkach.
- Ziemniaki doprawić solą i białym pieprzem. Wymieszać z dwiema łyżkami oleju.
- Na patelni rozgrzać resztę oleju.
- Ziemniaki przełożyć na patelnię i uformować z nich placek, dociskając ziemniaki do dna.
- Smażyć z obu stron po kilka minut.
- Podawać ze śmietaną, a w wersji wegańskiej z surówką.
Nad Jeziorem Genewskim w nocnej Genewie |
W restauracji z narodowymi potrawami szwajcarskimi muzycy grają na tradycyjnych instrumentach |
Jednym z tych instrumentów jest alphorn, zwany inaczej rogiem alpejskim |
Szwajcar grający na rogu alpejskim na Pilatusie koło Lucerny |
Ostatnio nie mam za wiele czasu na czytanie, więc lektur mam mniej. Ten tydzień należał do Thomasa Cullinana i jego książki wydanej w 1966 r. pt. "Na pokuszenie". W tym roku na ekranach kin można oglądać jej ekranizację w reżyserii Sofii Coppoli i w gwiazdorskiej obsadzie.
Trwa amerykańska wojna secesyjna. Jedna z uczennic mieszkająca w szkole dla panien odnajduje ciężko rannego kaprala wojsk Unii, 20-letniego Johna McBurneya, Irlandczyka z pochodzenia. Martha Farnsworth, właścicielka szkoły, postanawia pomóc żołnierzowi nieprzyjaciela, choć robi to ze sceptycyzmem i pewną obawą. Ulega jednak ludzkiemu instynktowi niesienia pomocy i namowom reszty kobiet.
McBurney odzyskuje siły w kobiecym otoczeniu. Ale jak to bywa w zamkniętym środowisku, obecność mężczyzny wzbudza w kobietach różne emocje - od tych najczystszych (niesienie pomocy, miłość i oddanie) po plugawe i skomplikowane, jakimi są zazdrość, rywalizacja, pożądanie i zemsta. A McBurney potrafi uwodzić, doskonale manipuluje i zwodzi każdą z nich z osobna. Jedyną, która wydaje się nieczuła na jego piękne słówka, jest kolorowa służąca. W reszcie od najmłodszej, kilkuletniej Marie, po najstarszą Marthę budzi litość, a w swoich rówieśnicach - namiętność i pożądanie.
Cała historia opowiedziana jest z perspektywy każdej z kobiet, więc czytelnik poznaje odczucia towarzyszące kobietom w związku z obecnością kaprala w domu oraz ich reakcje na przymilanie się McBurneya. Ale czy na pewno do niego należy ostatnie słowo?
Gdy już przyzwyczaiłam się do sposobu prowadzenia akcji i zdołałam zorientować się, która z ośmiu kobiet właśnie opowiada swoją wersję, poczułam niechęć do bohaterek. "Ależ ty naiwna jesteś" - ta opinia często przemykała w mojej głowie podczas tych ponad 600 stron (czytałam w wersji elektronicznej). Nawet, wydawałoby się, mocno stąpająca po ziemi Martha, wydawała mi się hipokrytką.
Przyznam, że książka niesamowicie mi się dłużyła. W zasadzie niewiele się w niej dzieje jak na taką liczbę stron. Nudziły mnie też rozdziały opowiadane przez głupiutkie pensjonarki.
Ciekawa jestem, jak z rolą Marthy poradziła sobie Nicole Kidman, bo zupełnie nie widzę jej w tej postaci. Nie sądzę jednak, by ta ciekawość wystarczyła do pójścia do kina.
N |
sepia |
psikus |
jak w filmie |
Narobiłaś mi apetytu na te placki.
OdpowiedzUsuń