Tego roku susza mocno dała się we znaki lasom w Polsce. Udało mi się jednak kilka razy wyrwać z miasta, by odpocząć w lesie. Dawniej wsiadałam na rower kilka razy w tygodniu, by po 20 minutach jazdy znaleźć się w lasie. W tym roku nie było tylu okazji, ale i tak przywiozłam trochę grzybów i przygotowałam z nich nie tak oczywiste dania, jak np. gołąbki, pizzę czy rydze z surówką, ale też klasyki: rydze w śmietanie czy grzyby marynowane. Wkrótce pewnie do tych przepisów dołączę inne z wykorzystaniem chyba najsmaczniejszych i najbardziej oryginalnie pachnących pecłonek zielonych i siwych (gąsek zielonych i gąsek niekształtnych), na które właśnie sezon trwa.
A wypady z samego rana są atrakcyjne nie tylko z powodu przywiezionych zapasów. Zobaczcie, jak piękne widoki można było zobaczyć na początku października o wschodzie słońca:
Już w lesie uwielbiam patrzeć na promienie słońca rozchodzące się w prześwitach między drzewami oraz
na przepiękne pajęczyny, które w ferworze zbiorów nagle pojawiają się na twarzach ;) i wtedy takie piękne nie są ;(
A pod nogami natrafić można na różne żyjątka, takie jak np. żaba.
W naszym lesie spotkać można jeszcze przydrożne kapliczki, którymi wciąż się ktoś opiekuje:
Samym grzybom, które tak naprawdę były celami moich tegorocznych wypadów do lasu, poświęcę osobny wpis. Postaram się zrobić coś w rodzaju kompendium wiedzy o grzybach.
Ale piękne grzyby. U mnie nie ma :(
OdpowiedzUsuńDzięki :) To zbiory z pierwszej połowy października. Wczoraj było mniej, ale pojechaliśmy na pecłonki, które nazywam polskimi truflami ;) A ich znalezienie to wielka sztuka.
Usuń