Drodzy Goście!
Ponieważ poruszanie się mam utrudnione jeszcze bardziej niż dotychczas, zawieszam na kilka tygodni pisanie na blogu. Nie jestem w stanie przygotować czegokolwiek, żeby wyglądało przyzwoicie.
Po dzisiejszej wizycie kontrolnej wpadłam w dołek porównywalny z głębokością Rowu Mariańskiego. Zdjęto mi poprzedni gips tylko po to, by włożyć nowy (dłuższy i cięższy). Dlaczego? Ani słowa informacji. Jakby zamiast człowieka na łóżku leżała rzeźba do renowacji.
Planowałam tyle zmian w lutym i marcu, a tymczasem jestem przygwożdżona do łóżka bez ochoty na cokolwiek na kilka następnych tygodni.
Wczoraj byłam niemal w skowronkach, dziś mi skrzydła podcięto.
Życzę Wam dużo zdrowia, żebyście nie mieli do czynienia ze służbą zdrowia w przychodniach. Mnie potraktowano dziś, jakbym była workiem zepsutych kartofli. I to w przychodni w stolicy, gdzie podobno wykształceni i inteligentni ludzie mieszkają. Widzę to tylko na lekarskiej pieczątce. Aż mi wstyd, że się tu przeprowadziłam kilkadziesiąt lat temu.
Kojarzycie początek filmu "Pora umierać"? "Wejdzie i sie rozbierze". U mnie było "niech wejdzie i sie położy obok". A co dalej, to już szkoda opisywać i komentować.
Nie ma co liczyć na wsparcie pielęgniarek. Jeszcze Cię ofukną i skomentują tak, że Ci w pięty pójdzie. Poruszasz się o kulach? Myślisz, że Ci choć drzwi otworzą? Zapomnij. Miałam dziś do czynienia z pięcioma pielęgniarkami i dwojgiem lekarzy. Tylko jedna lekarka przytrzymała drzwi. Może dlatego, że głupio się jej zrobiło, że lekarz mnie do niej wysłał, choć wiedział, że skaner od prześwietleń rtg zepsuty. Zero wsparcia. O empatii nie wspominam nawet.
Prawdą jest, że żeby chorować w Polsce trzeba mieć zdrowie. I to końskie! A do tego duży dystans do siebie i wszystkiego wokół.
Duuuużo zdrowia!
Uważajcie na siebie i na schodach!