Czytając "Zerwę" Remigiusza Mroza (o książce niżej), nie sposób było nie upiec któregoś z deserów, o których można było przeczytać na kartach książki. Lizbońskie pasteis de nata już piekłam, więc przyszła kolej na fińskie bułeczki cynamonowe. Smakują tak samo jak tatarskie drożdżówki cynamonowe lub jak szwedzkie Kanelbullar, ale mają zupełnie inny kształt.
Składniki (na 12 bułek):
Ciasto
250 ml ciepłego mleka
26 g świeżych drożdży
60 g cukru
szczypta soli
500 g mąki pszennej (typ 480) + mąka do podsypania
łyżeczka mielonego kardamonu
jajko
80 g masła
Nadzienie
100 g miękkiego masła
50 g cukru
2 łyżki cynamonu
Dodatkowo
jajko
gruby cukier
- Masło stopić w rondelku.
- Drożdże pokruszyć w misce, dodać suche składniki i rozbełtane jajko.
- Dolać ciepłe mleko i wyrabiać całość do połączenia składników.
- Na koniec dodać stopione masło i ponownie wyrobić na gładkie ciasto.
- Miskę z ciastem przykryć wilgotną ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na 30-60 minut, aż ciasto podwoi swoją objętość.
- Dużą blachę wyłożyć papierem do pieczenia.
- Po wyrośnięciu ciasto delikatnie zagnieść na oprószonym mąką blacie
- Ciasto rozwałkować na prostokąt o grubości mniejszej niż 1 cm, podsypując blat mąką.
- Na cieście rozsmarować masło. Przy jednym z dłuższych boków zostawić margines o szerokości ok. 2 cm. Masło posypać cukrem wymieszanym z cynamonem.
- Margines posmarować roztrzepanym jajkiem dla lepszego sklejenia ciasta.
- Ostrożnie zwinąć rulon, zaczynając od długiego posmarowanego boku, kończąc na marginesie.
- Rulon pozostawić chwilę na złączeniu ciasta, by ciasto lepiej się skleiło i bułeczki potem się nie rozklejały.
- Rulon pokroić na 12 kawałków o kształcie trapezu. Środek każdej bułeczki mocno docisnąć drewnianą rączką do blatu.
- Bułeczki układać w kilkucentymetrowych odstępach na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
- Odstawić bułeczki na ok. kwadrans do wyrośnięcia.
- Wyrośnięte bułeczki posmarować jajkiem i posypać grubym cukrem.
- Piec przez ok. 25 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni C.
Zaraz po zakończeniu "Deniwelacji" przystąpiłam do lektury piątego i zarazem ostatniego tomu pt. "Zerwa" serii z komisarzem Forstem Remigiusza Mroza.
W Tatrach zostają znalezione kolejne zwłoki. Pech chce, że zostały ułożone dokładnie na słupku na granicy polsko-słowackiej. Moneta w ustach i krwawy napis na ciele mężczyzny wskazują, że Bestia powróciła. Mało tego znów widać powiązania z Wiktorem Forstem. Ten z kolei właśnie odzyskuje przytomność w zakopiańskim szpitalu. Jest mocno poturbowany i utrzymuje, że nie pamięta, co się z nim działo ostatnio.
Wkrótce giną kolejni ludzie.
Zabójca jakby wciąż przed czymś przestrzegał.
Poza Osicą, Forstem i Wadryś-Hansen śledztwo prowadzi prokurator wysłany przez ministerstwo. Trop prowadzi m. in. do Finlandii.
W notce od autora pod koniec czwartego tomu Remigiusz Mróz napisał, że przywiązał się do swojego głównego bohatera. W piątej części w specyficzny sposób okazuje mu sympatię, bo doświadcza go na wszelkie możliwe sposoby. To i różne niedopowiedzenia wpływają na zmianę zdania przez czytelnika w stosunku do Forsta i Osicy z sympatii po niedowierzanie. Autor jakby bawił się z czytelnikiem w literacką ciuciubabkę.
Po raz kolejny emocji i zwrotów akcji nie brakuje, choć mam wrażenie, że niektóre sytuacje są jakby wywołane na siłę z przeszłości. Czytelnik już zdążył się z czymś pożegnać, a tu autor wodzi go jakby za nos, przywołując coś, co wydawało się zakończone.
Z jednej strony cieszę się, że seria się skończyła. Z drugiej jednak strony będzie mi brakować Wiktora Forsta.
90/2018 (496 str.)
jesień/szary |
głowa mi pęka... |
u Darii |
ulubiona pora roku |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Chętnie poznam Twoje zdanie na temat tego wpisu lub przepisu. Zostawisz kilka słów w komentarzu?
Dziękuję, również za lajki na fb oraz serduszka na Instagramie :-)
Komentarze z lokowaniem produktów nie będą publikowane.