Ciasto marchewkowe według poniższego przepisu było w tym roku naszym zamiennikiem świątecznego piernika, na którego upieczenie nie znalazłam w tym roku czasu. Owszem, mogłam upiec w ostatniej chwili ciasto miodowe, które przez niektórych nazywane jest piernikiem, ale jestem tradycjonalistką i piernik musi swoje odleżeć, by zasłużyć na to miano. Było zatem ciasto na marchewce z dużą ilością skórki pomarańczowej.
Składniki (na blachę (26 x 23) cm):
3 jajka
200 ml cukru
400 ml mąki pszennej
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
torebka przyprawy piernikowej
200 ml oleju
2 szklanki marchewki startej na małych oczkach
garść rodzynków
wrzątek
czubata łyżka kandyzowanej skórki pomarańczowej
- Rodzynki zalać wrzątkiem i odstawić na ok. 5 minut.
- Blachę wyłożyć papierem do pieczenia.
- Mąkę wymieszać z solą, przyprawą piernikową i proszkiem do pieczenia.
- Piekarnik włączyć na 180 stopni C. na program pieczenie góra/dół.
- Jajka zmiksować z cukrem na puszystą masę.
- Stopniowo dodawać do jajek suche składniki i olej, cały czas miksując masę.
- Do ciasta dodać odcedzone rodzynki, skórkę pomarańczową i marchewkę. Całość wymieszać dużą łyżką.
- Masę przełożyć do formy.
- Piec ok. 40 minut.
- Ciasto wyjąć z piekarnika na kratkę, a gdy ostygnie, usunąć papier do pieczenia.
Czas Świąt spędziłam m. in. z lekturą "Czterech płatków śniegu" Joanny Szarańskiej. To idealna lektura na ten czas.
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Mieszkańcy pewnego bloku pochłonięci są różnymi sprawami i kłopotami dnia codziennego.
Kajetan i Zuza wkręceni zbiegami okoliczności nawzajem podejrzewają się o zdradę.
Stasia, nienawidząca swojego imienia, usilnie zabiega o akceptację swej mamy, Marzeny, samotnie ją wychowującej. Kobieta bardzo ją kocha, ale dziewczynce potrzeba wciąż o tym przypominać, a Marzena zafrasowana utrzymaniem ich obu robi to rzadko.
Monika popada w przygnębienie po urodzeniu Piotrusia, a sytuacji nie ułatwia obecność wszystko wiedzącej teściowej w jej domu.
Anna marzy o dziecku, ale liczy się z niezrozumieniem ze strony męża Waldemara, który okazuje się koszmarnym sknerą i rozlicza ją z każdego wydanego grosza. W ukryciu zaś podjada cudze przetwory w piwnicy, oglądając pewne "maleństwa" 😉
Jest jeszcze Maciek, nauczyciel wf. Nie mieszka w tym samym bloku, ale jego historia związana jest z losami mieszkańców. Niespodziewanie zostaje obarczony obowiązkiem przejęcia wychowawstwa w klasie Stasi...
Blok ma też swojego anioła stróża i osobę, która pozwoli uświadomić sobie, że Święta to nie tylko czas odpoczynku, choinki i jedzenia, ale również rodzinnej atmosfery i bliskości...
Książka przypomina, co tak naprawdę ważne jest w czasie Świąt. Jest optymistyczna i ciepła, a przy tym ładnie, czasami żartobliwie napisana. Porusza rozmaite problemy zwykłych ludzi bez nadęcia i pretensjonalności. Z góry wiadomo, że dobrze się zakończy, ale to nie szkodzi, bo w tego rodzaju świątecznej literaturze chodzi właśnie o ciepło i dobro. Dzięki temu czytelnikowi robi się radośniej na duszy i zaczyna pozytywnie myśleć w tym zaganianym czasie.
długość ma znaczenie |
zima |
Mega finał! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Chętnie poznam Twoje zdanie na temat tego wpisu lub przepisu. Zostawisz kilka słów w komentarzu?
Dziękuję, również za lajki na fb oraz serduszka na Instagramie :-)
Komentarze z lokowaniem produktów nie będą publikowane.