Przy okazji swojej strączkowej akcji postanowiłam upiec ciasto z fasoli, które przypominali różni blogerzy. Do tej pory - za radą Karola Okrasy - puszkowaną fasolę wykorzystywałam do kotletów mielonych zamiast bułki tartej. Do ciasta podeszłam z rezerwą. Smakowo mnie nie zaskoczyło. Myślałam, że banany będą bardziej wyczuwalne. Na pierwszy plan jednak wyraźnie wysuwa się kakao.
Składniki (na keksówkę o wymiarach (26 x 8 x 7) cm):
2 puszki czerwonej fasoli
3 małe banany
czubata łyżka mąki kokosowej
łyżka oleju
4 jajka
łyżeczka proszku do pieczenia
3 łyżki miodu
2 łyżki ciemnego kakao
kilka kropel aromatu migdałowego
- Foremkę wyłożyć papierem do pieczenia.
- Fasolę przepłukać zimną wodą. Wrzucić do wysokiej miski.
- Do fasoli dodać pokrojone banany.
- Całość zmiksować na gładką pulpę. Trzeba zadbać, by nie wyczuwało się skórek fasoli.
- Włączyć piekarnik na 180 stopni C.
- Do pulpy dodać resztę składników i wszystko dobrze zmiksować.
- Ciasto przelać do keksówki.
- Piec góra/dół przez 45 minut do suchego patyczka, choć ciasto będzie wilgotne w środku.
Mnie to ciasto najbardziej smakowało następnego dnia z kleksem jogurtowym.
W ubiegłym roku pierwszy raz przeczytała książkę Magdaleny Witkiewicz. Wtedy był to niewypał. Rok musiał upłynąć, by dać drugą szansę autorce. I za sprawą wyzwania u ejotka wybór padł na "Balladę o ciotce Matyldzie".
Ponad 80-letnia Matylda (ciotka) przeczuwa rychły koniec swojego życia, więc dzieli się swoimi ostatnimi radami z Joanną, która jest w zaawansowanej ciąży. Ciotka prosi, by Joanka nazwała swoje dziecko jej imieniem, na co kobieta przystaje, bo spodziewa się synka Jasia. Wkrótce w wyniku cesarskiego cięcia przychodzi na świat zdrowa dziewczynka, Matylda. W tym czasie umiera ciotka Matylda w myśl swojej odwiecznej zasady, że w przyrodzie wszystko musi być unormowane - kończy się jedno życie, rozpoczyna się nowe; umiera jedna Matylda, rodzi się nowa, bo liczba Matyld musi być stała.
Ciotka zastępowała Joannie matkę i ojca, którzy zginęli, gdy na kilka miesięcy przed maturą dziewczyny. Choć nie mieszkały ze sobą, często korespondowały. Matylda była nie tylko "ciotką dobrą radą", ale też powiernicą tajemnic, smutków i radości Joanki.
Mimo częstych i długich wyjazdów męża Joanki, Piotra, badającego na różnych morzach specyficzny rodzaj skał, kobieta zaszła w ciążę. Musiała zrezygnować z pracy, bo ciąża okazała się zagrożona. Piotra wtedy przy żonie nie było. Nie pojawił się też w dniu porodu, ani tuż po. Skały były ważniejsze...
Joanka poznaje jednak Olusia i Przemcia, którzy w lokalu należącym do Matyldy prowadzą "piekarnię" Słodkie Ciasteczko. Kobieta długo nie wie, co się kryje pod tą nazwą ;) Dzięki niej wpada na pomysł założenia własnej firmy, bo pieniądze są potrzebne. Wspólnie z Agnieszką, która wychowuje Kacpra w podobnym wieku co Matyldzia, nie czekając na fundusze unijne (bo szkolenie okazuje się przeciągać miesiącami), uruchamiają swoją działalność.
Pozostaje jeszcze kwestia szanownego małżonka-marynarza. No cóż, odległość i rzadkie wizyty mało stęsknionego Piotra nie wystarczają, by związek przetrwał...
Właściwie to pierwszy raz nie wiem, co sądzić o książce 😐 Może za szybko ją wybrałam po naprawdę dobrym "Altowioliście"? "Ballada..." jest bardzo lekką lekturą i w sumie zadaję sobie pytanie: po co autorka ją napisała? Bo książek o przyjaźni było już wiele. Emocji w tej pozycji niewiele i jakieś takie nienaturalne. Postaci dziwaczne - przyznajcie sami - dwa muskularne osiłki, do których trzeba mówić na Oluś (nie Olgierd) lub Przemcio. Jeden szuka swojej drugiej połowy, drugi od dawna żonaty i dzieciaty. Z nich wszystkich chyba najbardziej wyrazisty i normalny jest pan Miecio, sąsiad Przemcia i Patrycji.
Ballada kojarzy mi się z utworem o specyficznej atmosferze. W książce jej nie poczułam. I doprawdy skąd pomysł na jeżówki na okładce? Dlaczego nie zioła, o których mowa w książce? Może się czepiam, ale chciałabym wiedzieć, co kieruje ludźmi projektującymi okładki do książek...
Tytuł z dowodu |
Fajny przepis na ciacho. Te kotlety mnie też zaciekawiły, masz może ten przepis na blogu? :)
OdpowiedzUsuńKotlety są tu: https://weekendywdomuiogrodzie.blogspot.com/2015/12/paprykowe-kotlety-mielone.html
UsuńJeśli mają być bezglutenowe, trzeba kupić mięso mielone w Twojej obecności, bo te gotowe zawierają gluten.
Uwielbiam twórczość Magdy Witkiewicz a Ballada bardzo mi się podobała - jest lekka, przyjemna i humorystyczna :) Co do okładki - ja mam inne wydanie :D
OdpowiedzUsuńJa chyba naprawdę niezbyt rozsądnie chwyciłam po tę książkę po przeczytaniu świetnego "Altowiolisty", w którym i akcja, i język są po prostu mistrzowskie. Poza tym mnóstwo wartości dodanej w tamtej książce. "Ballada..." przy tamtej książce po prostu strasznie blado wypadła właśnie ze względu na swoją lekkość.
UsuńZrzućmy to na karb niefartownej kolejności - też mi się coś takiego kiedyś zdarzyło... Książka była dobra, ale miałam wrażenie że po poprzedniczce nie odebrałam jej właściwie :)
Usuń:) Autorce nie mówię nie. W pogotowiu czekają dwie kolejne książki, ale to chyba w marcu, bo teraz biorę się za grubaśne tomiszcza, na które polowałam od dłuższego czasu.
UsuńMiło mi to czytać, że nie mówisz nie :)
UsuńA przybyłam, bo nie wiem czy widziałaś komentarz u mnie - napisałaś, że ciekawa jesteś wrażeń z Matyldy....no i właśnie przez Ciebie czytam 3 tom Kobiet, na FB autorka napisała, że kolejny w IV :)
To świetna wiadomość - dziękuję :)
UsuńJuż do Ciebie zaglądam :)