niedziela, 11 lutego 2018

Pączki na suchych drożdżach i "Łabędź i złodzieje"

Moja praca uniemożliwia smażenie pączków na tłusty czwartek, więc tłusty okazuje się weekend przed ostatkami. To też pożegnanie się z alkoholem i cukrem na długie tygodnie. W tym roku miałam w planach smażenie włoskich bomboloni, ale okazało się, że w osiedlowym sklepie zabrakło drożdży i trzeba się było posiłkować suchymi. Dzięki temu mogłam wykorzystać marmoladę z róży i skrócić czas przygotowania, bo do bomboloni, na które przyjdzie jeszcze czas, musiałabym przygotować krem budyniowy 😉




Składniki (na 16 pączków):

500 g mąki pszennej + mąką do podsypania przy wałkowaniu
szczypta soli
100 ml cukru
saszetka suchych drożdży (7 g)
jajko
ok. 200 ml ciepłego mleka
30 g miękkiego masła
kieliszek spirytusu (u mnie limoncello, które dodatkowo perfumuje ciasto)

Dodatkowo
0,6 l oleju
cukier puder
konfitura lub miękka marmolada

  1. Wymieszać suche składniki, dodać rozbełtane jajko, mleko i alkohol.
  2. Wszystko dokładnie wyrobić, a potem po kawałku dodawać masło i wyrabiać dalej.
  3. Ciasto przykryć wilgotną ściereczką i odstawić do wyrośnięcia na godzinę - półtorej.
  4. Wyrośnięte ciasto wyłożyć na podsypaną mąką blat.
  5. Rozwałkować na grubość ok. 1,5 cm.
  6. Szklanką wykrawać krążki. Resztki ciasta wyrabiać ponownie, rozwałkowywać i wykrawać do momentu, aż zużyje się całe ciasto.
  7. Krążki układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, przykryć wilgotną ściereczką i odstawić do wyrośnięcia na ok. 30 minut.
  8. W głębokiej patelni lub żeliwnym rondlu rozgrzać olej.
  9. Pączki smażyć na ciemno złoty kolor (po obu stronach po 2 razy). Wykładać na ręcznik papierowy, by odsączyć z tłuszczu.
  10. Lekko schłodzone pączki (na tyle, by nie parzyły palców) nadziewać marmoladą za pomocą szprycy.
  11. Posypać cukrem pudrem.




"Łabędź i złodzieje" Elizabeth Kostovy to książka, która czekała na przeczytanie od kilku lat.

Znany malarz, Robert Oliver, zostaje zatrzymany po tym, jak rzucił się z nożem na obraz w waszyngtońskiej Galerii Narodowej. Trafia do szpitala psychiatrycznego, a wkrótce jego sprawą zajmuje się kolega dotychczasowego lekarza, Andrew Marlow. Jest nie tylko psychiatrą, ale też malarzem, więc wydaje się, że łatwiej mu będzie trafić do milczącego pacjenta. Marlowowi również nie udaje się namówić Roberta do rozmowy, więc decyduje się porozmawiać o pacjencie z jego bliskimi. Na początek odwiedza jego byłą żonę wychowującą samotnie dwoje dzieci. W swojej podróży Marlow dociera nawet do Francji.

Dawno tak się nie wynudziłam podczas lektury książki 😔 Obiecywałam sobie po niej bardzo wiele po przeczytaniu oficjalnego opisu, który - okazuje się - niestety psuje przyjemność czytania, gdy pojawia się wątek listów pewnej Francuzki do stryja jej męża. Przez to czytelnik nie śledzi powodów zachowania Roberta równolegle z Marlowem, lecz wciąż zadaje sobie pytanie "jak długo jeszcze?". Bo też książka jest przesycona opisami różnych dzieł malarskich i to w sposób, który docenić może jedynie wytrawny wielbiciel malarstwa. Tak się składa, że uwielbiam impresjonizm, o którym wiele można przeczytać w "Łabędziu i złodziejach", ale nie jestem w stanie opowiadać o każdym obrazie 5 minut. To się przeżywa duchem, nie słowami. Autorka w tych opisach po prostu się narzuca, zmuszając do czytania niezwykle długich opisów. Książka jest przede wszystkim powieścią i autor musi liczyć się z tym, że sięgać po nią będą miłośnicy thrillerów czy rozwiązywania zagadek. Tymczasem autorka na wielu stronach zamienia powieść w pracę naukową. Przez to wieje nudą, traci się nie tylko wątek, ale nawet ochotę do dokończenia książki.
Co dziwne - brak zachowania proporcji między sztuką a psychiatrią. Miało być o szaleństwie, którego nie wyczułam. Miało być o miłości. Pytam "w którym momencie, bo może przeoczyłam?". To, o czym czytałam, to zauroczenie i poddanie się obsesji, a nie miłość.
Zakończenie w związku z tym jest banałem. Wstrząśnięcie pacjenta wiadomością przedstawioną na koniec jest po prostu trywialne i trudno w nie uwierzyć. Mnie to zupełnie nie przekonuje.
Książki zdecydowanie nie polecam!

15/2018 (560 str.)


6 komentarzy:

  1. Ja w pracy zrobiłam 350 sztuk na suchych drożdżach.

    www.natalia-i-jej-świat.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, pewnie każdy z nas w swojej pracy wykonuje ogromne ilości czegoś.
      Takich ilości w moim domu nikt by nie zjadł :)
      A w normalnym czasie, ile robisz?

      Usuń
  2. Bardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Chętnie poznam Twoje zdanie na temat tego wpisu lub przepisu. Zostawisz kilka słów w komentarzu?
Dziękuję, również za lajki na fb oraz serduszka na Instagramie :-)
Komentarze z lokowaniem produktów nie będą publikowane.