Kiedyś uczestniczyłam w spotkaniu z mormonami, czyli członkami Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich założonego w I połowie XIX w. m. in. przez Józefa Smitha, uznawanego przez mormonów za proroka. Byłam ciekawa, czy z kobiecego punktu widzenia jest równie różowo, jak zwykli to opowiadać mężczyźni. Dlatego "Żona Mormona" Irene Spencer pojawiła się w mojej biblioteczce kilka lat temu. To książka, nad którą nie da się przejść obojętnie.
Wychowała się w poligamicznej rodzinie mormońskich fundamentalistów, więc nie wyobrażała sobie innego życia. Wbrew opinii swej matki poślubiła Verlana, będąc - zgodnie z prawem amerykańskim - osobą niepełnoletnią. Początkowy okres małżeństwa oboje musieli ukrywać, by Verlan nie miał problemów z władzami i nie wywołał niezadowolenia w gronie swoich współbraci. Oboje wyjechali ze USA do Meksyku, gdy władze postanowiły skontrolować niektóre osady mormońskie i sprawdzić, czy przestrzegane jest prawo, czyli nie doszło do poligamii. Duża część mormonów zdecydowała się odejść od nauk Smitha w tym względzie i zdecydowała się na monogamię. Ale nie fundamentaliści, którzy żyli w przekonaniu, że mając 7 żon po śmierci staną się bogami, a posiadając wiele dzieci, założą Królestwo Niebieskie.
Przez cały czas swojego mormońskiego małżeństwa Irene urodziła 13 dzieci (nie było wśród nich bliźniąt). Napisała o sobie, że była tak płodna, że każde zbliżenie z mężem kończyło się ciążą. W ciągu 28 lat małżeństwa przeprowadzała się niezliczoną ilość razy (zwykle co roku), najpierw ze względu na bezpieczeństwo, a potem z powodu wizji najwyższych kapłanów. Najwięcej czasów spędziła w kolonii LeBaronów, czyli "ranczu" rodziny męża.
Już jako nastolatka musiała zmóc się z brakiem podstawowych artykułów codziennego użytku, do których przyzwyczaiła się, mieszkając z matką lub ciotką w Stanach. Żyła bez bieżącej wody, ogrzewania i prądu, w związku z tym warunki higieniczno-sanitarne pozostawiały wiele do życzenia. Do tego zwiększająca się liczba żon, a co za tym idzie postępująca co roku liczba członków rodziny, powodowała niesamowitą biedę. Pracę zarobkowa miał jedynie Verlan, bo kobiety musiały zająć się obejściem i dziećmi. Z czasem w kolonii powstała mleczarnia i zaczęto uprawiać rośliny, więc pojawił się dodatkowy zarobek. Ale jakim kosztem?
Kobiety pracowały bez wytchnienia do ostatnich niemal skurczów porodowych. Bez przerwy miały towarzystwo dzieci, które z czasem też zaczynały ciężko pracować na roli lub przy wypasaniu zwierząt. Starsze z dzieci przejmowały opiekę nad młodszymi, również nad przyrodnim rodzeństwem.
Jeśli komuś z Was wydaje się czasem, że nie radzi sobie z jednym dzieckiem, to co musiała czuć Irene? Poza tym nie było mowy, że ojciec zabierze na kilka godzin dzieci do kina lub na ślizgawkę, by kobieta mogła odpocząć od dziecięcego wrzasku. Nie było też mowy o zamknięciu się w innym pokoju na pewien czas (trzy żony z dziećmi dzieliły 3-pokojową glinianą chatę). Początkowo luksusem było posiadanie pokoju przez jedną żonę i jej dzieci. Tak naprawdę przez cały czas Irene musiała dzielić pokój/łóżko, a potem dom z inną żoną Verlana i je dziećmi.
Można sobie tylko wyobrazić, że w tym ścisku i postępującej biedzie dochodziło do różnych animozji, które wybuchały z powodu zazdrości o męża, większe pieniądze na utrzymanie lub lepsze warunki bytowe, ale też z powodu przemęczenia, a nawet wycieńczenia organizmu. Irene była kobietą, która łatwo wpadała w złość i równie szybko ją wyładowywała, przez co bez przerwy była karcona przez Verlana, mającego wysokie mniemanie o sobie oraz przeświadczonego o słuszności swoich snów i wizji. A mimo to Irene była w stanie wytrzymać niemal wszystkie te lata, mimo nieustannie łamanych przez męża obietnic. Kłóciła się z mężem, w przemyślny sposób wymuszała na nim zaspokajanie jej potrzeb, wykazywała się agresją fizyczną, ale w odpowiednim momencie stawała na wysokości zadania, skruszona swoją wiarą.
Ponieważ książka opisuje - według mnie - przerażającą historię, jest przesycona smutkiem. Mimo wszystko tę biografię czyta się szybko, bo jest ładnie przetłumaczona. To historia kobiety skazanej na skrajne ubóstwo i wycieńczenie, żyjącej w tłumie, a mimo to samotnej, oszukiwanej, poniżanej i wykorzystywanej przez swojego męża i siostrzane żony.
Nie wyobrażam sobie takiego życia. Już tu na ziemi spotkało ją piekło. Tylko za jakie grzechy?!
Dobrze, że w drugim małżeństwa zaznała szczęścia i spełnienia. Może prawdą jest, że "co nas nie zabije, to wzmocni"...
Dobry start |
Łowić słowa... |
Wstrzasajace sa takie historie i dla mnie nie do uwierzenia ze takie rzeczy sie dzieje, ale niestety tak. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńTo prawda - historia jest wstrząsająca. Dobrze, że takie biografie powstają - ku przestrodze.
Usuń