Przepis na dzisiejszą zupę pochodzi z książki "Zupa z granatów" (recenzja na dole wpisu). Przepis tak mnie zaintrygował, że od razu po przeczytaniu postanowiłam go wykorzystać. Muszę przyznać, że zupa jest idealna na pogodę, którą mamy w Polsce. Jest sycąca i rozgrzewająca, a w domu rozchodzi się przyjemny zapach wschodnich przypraw. Niżej podaję proporcje z książki. Sama zrobiłam z połowy składników.
Składniki (na 4 porcje):
2 szklanki czerwonej soczewicy
7 posiekanych dużych cebul
7 wyciśniętych ząbków czosnku
1 łyżeczka mielonej kurkumy
4 łyżeczki mielonego kminku
oliwa z oliwek
7 szklanek rosołu z kury
3 szklanki wody
sól
2 łyżeczki ziaren czarnuszki (można zastąpić mielonym czarnym pieprzem)
Moje dodatki:
łyżeczka ostrej papryki węgierskiej (dodałam, by zaostrzyć zupę)
łyżeczka mielonej kozieradki (o tej porze roku dodaję ją niemal do wszystkiego)
- Soczewicę wsypać do rondla, zalać wodą. Zagotować, a następnie dusić bez przykrycia 9 minut. Odcedzić, odstawić.
- W wysokim garnku usmażyć na złoto z dodatkiem oliwy 6 posiekanych cebul z czosnkiem, kurkumą, papryką, kozieradką i kminkiem.
- Do garnka z cebulą dodać soczewicę, rosół i wodę.
- Posolić, doprawić czarnuszką lub pieprzem do smaku.
- Doprowadzić zupę do wrzenia, po czym gotować na małym ogniu pod przykryciem przez 40 minut.
- Resztę cebuli przesmażyć na oliwie (w niewielkiej ilości): ma być chrupka, ale nie przypalona. Posypywać nią gotowe porcje zupy.
-----
Podobne:
Szwedzka grochówka |
Krem z dyni z przyprawami orientalnymi |
Zupa soczewicowa z kalarepą |
"Zupa z granatów" opowiada historię trzech sióstr: Mardżan, Bahar i Lejli. Dziewczyny urodziły się i wychowały w Teheranie (Iran), skąd wyemigrowały do Londynu, a stamtąd do małego miasteczka w Irlandii w hrabstwie Mayo (zachodnia Irlandia).
Książka rozpoczyna się z chwilą zamieszkania młodych kobiet w Irlandii. Wynajmują tutaj lokal po dawnej ciastkarni. Właścicielką jest Włoszka, matka byłej szefowej Mardżan. Kobieta zakłada w miasteczku Cafe Babilon, w której postanawia zaserwować dania perskie ze swoich rodzinnych stron. Zapach cynamonu, kardamonu i wody różanej kusi miejscowego duszpasterza, ojca Fergala Mahoneya, który staje się pierwszym i stałym klientem Babilonu. Z czasem restauracja zyskuje nowych klientów, a Mardżan - nowych przyjaciół. Nie wszyscy jednak witają "Arabki" z sympatią. Miejscowa plotkarka numer jeden, Dervla Quigley, tworzy własną wersję historii kobiet i rozgłasza ją, gdzie się da. Ma duże poparcie barona piwnego i małomiasteczkowego biznesmena, Thomasa McGuire'a, łasego na lokal, który wynajęły "Arabki".
W książce poznajemy wcześniejsze historie 15-letniej urodziwej Lejli, zamkniętej w sobie i cierpiącej na nieustanne migreny Bahar oraz odpowiedzialnej za młodsze siostry Mardżan, która przed ucieczką z Iranu zebrała dużo przepisów i porad związanych z uprawą ziół w restauracji w słynnym teherańskim hotelu.
Współczesna akcja książki przeplata się z historiami kobiet oraz historią konfliktów na Bliskim Wschodzie w latach 70. i 80. poprzedniego wieku. Autorce bardzo zgrabnie udało się to połączyć, przez co nie męczy czytelnika, a opisuje cały kontekst emigracji kobiet. Dzięki temu książka nie jest zwykłym czytadłem, a przejmującą historią losów kobiet, którym przyszło żyć w czasach napiętych stosunków różnych religii Bliskiego Wschodu i przemian politycznych w Iranie. Myliłby się jednak ten, który uznałby książkę za ciężką. Marsha Mehran naprawdę łagodnie potraktowała swoich czytelników.
To jedna z tych książek, których nie chce się zbyt szybko skończyć. W swej konwencji przypomina dwa filmy: "Czekoladę" (dzięki klimatowi małego miasteczka, do którego przybywają niezbyt przychylnie witane cudzoziemki) i "Mistress of Spices"(za sprawą leczniczych właściwości przypraw). Odnajdujemy też nasz rodzimy klimat - w każdym takim miasteczku znajdzie się plotkarka w stylu Dervli Quigley, która mnie się skojarzyła z Kraśniakową z Malowniczego Magdaleny Kordel.
Dla mnie dodatkową gratką są przepisy na dania, które autorka zamieściła na początku każdego rozdziału. Do tych dań autorka nawiązuje w kolejnych częściach książki. Poznając je wcześniej, wiemy, o czym czytamy i dlaczego klienci Cafe Babilon zachwycają się smakiem i aromatem tych potraw.
Większość tych dań na pewno doczeka się wykonania w mojej kuchni. Dziś wypadałoby zrobić tytułową zupę z granatów, ale - jak napisała autorka - granaty dojrzewają w październiku-listopadzie, więc zupa powinna być przyrządzana, gdy te miesiące miną. Dla smaczku cytuję część zakończenia książki, oczywiście o granacie:
"(...) granat – pomimo niefortunnych skojarzeń ze śmiercią i zimą – był i pozostanie przede wszystkim owocem nadziei. To symbol płodności, nowych rzeczy, które mają przyjść, i minionych czasów, zachowanych w czułej pamięci. Owoc granatu pokazał (...), że najlepsze receptury to te niespisane – te, które ujawniają się, kiedy z kieliszkiem wina Sziraz w dłoni nastawiamy kojące nagranie Billie Holiday i poddajemy się działaniu ich bogatych składników. Bo życie – czy tego chcemy, czy nie – potoczy się dalej, z nami lub bez nas, i zawsze będzie kwitło w czyimś ogródku, nadając smak kolejnej zupie z granatów."
Zachęcam Was do przeczytania tej książki - od smaków i zapachów w niej opisanych od razu robi się cieplej i przyjemniej :) To idealna lektura na jesień :)
globtroter |
X, XI, XII |
Konkurs u Ejotka |
Powiem Ci, że jestem w szoku :) Raz, że sięgnęłaś po irańską literaturę (u wszystkich mam raczej polska+amerykańska), dwa to ciekawa książka po Twojej recenzji sądząc a trzy - zupa którą ugotowałaś! Nigdy nie jadłam takiej zupy a i kozieradki nie znam...
OdpowiedzUsuńWidzisz, a ja miałam właśnie kłopot z lit. amerykańską w tym miesiącu ;)
UsuńKsiążkę naprawdę polecam - Autorka zbudowała w niej cudowny nastrój. Mnie się od razu cieplej zrobiło podczas lektury. A do tego wyobraźnia działała i wprost czułam zapach kardamonu, cynamonu i wody różanej unoszący się z tabletu.
Zupę polecam, jeśli dasz radę pokroić tyle cebuli. Jest pyszna i cudownie rozgrzewa po powrocie do domu. A musisz wiedzieć, że pisze to osoba, która nie przepada za zupami.
Książkę dodałam sobie już na LC... może kiedyś się jej dorobię i przeczytam :) Bo mnie przekonałaś
UsuńObawiam się tylko czy moje oczy przeżyją krojenie, oprócz rąk... No ale zapamiętam :)
Naprawdę polecam :) szczególnie na okres jesienno - zimowy, bo to raczej nie jest letnia książka.
UsuńOczy rzeczywiście mocno płaczą podczas krojenia. Ja to robiłam w pełnym makijażu, więc możesz się domyślać, jak wyglądałam po rozprawieniu się z cebulą ;) Na początek polecam zrobić z połowy składników, zawsze to mniej łez ;)
Ależ długą recenzję napisałaś! Przyzwyczaiłam się już do Twoich krótkich, acz bardzo treściwych opinii, a tu takie zaskoczenie! Mam wrażenie, że nadal "trawisz" książkę w myślach i analizujesz losy bohaterek.
OdpowiedzUsuńWydało się - ta książka bardzo (!) mi się spodobała, a że nie opiera się na jednej płaszczyźnie, mogłabym o niej pisać i pisać :) I rzeczywiście wciąż ją trawię w przenośni i rzeczywistości (właśnie spałaszowałam dwa talerze zupy z soczewicy).
UsuńWiedziałaś, że jest druga część?
OdpowiedzUsuń"Woda różana i chleb na sodzie"
Tak, wiem :) I już się nie mogę doczekać. Czeka w kolejce. Może się jeszcze wyrobię do końca akcji u Ejotka...
Usuń