"Twarz Grety di Biase" Magdaleny Knedler to książka, przy której czytelnikiem targają różnorakie emocje.
Adam jest wrocławianinem przed czterdziestką i właściciel małej galerii, w której poza obrazami sprzedaje mydło i powidło. To z nim najpierw kontaktuje się agent Grety di Biase, tajemniczej malarki z Włoch. Adam jest pod wielkim wrażeniem talentu Grety, o czym informuje ją za pomocą poczty elektronicznej. W odpowiedzi otrzymuje długi list, w którym Greta przedstawia swoją wrażliwość i dogłębne interpretacje różnych dzieł sztuki.
I tak oboje dają się wkręcić w wir wymiany niekończących się listów. Jedyny przyjaciel Adama, Zygmunt, uważa, że wpadł on w obsesję na punkcie artystki - korespondencja bardzo go angażuje, a na dodatek nie chce sprzedać dwóch ostatnich, intrygujących dzieł Grety. W pewnym momencie Adam postanawia jechać do Włoch i odnaleźć ukrywającą się Gretę.
Dla mnie niesamowite było stopniowanie emocji w kolejnych listach wymienianych między Adamem i Gretą. Czuło się, że między nimi coś najpierw powoli się rodzi, z czasem dojrzewa, by na koniec wybuchnąć. Ta korespondencja jest w książce na tyle intymna, że ma się wrażenie, iż podgląda się czyjeś życie i narusza ich prywatność. A z drugiej strony do kolejnych stron wiodła czytelnika ciekawość, co będzie dalej.
Ale nie od początku było tak łatwo. Owszem, pierwszy list Grety porwał mnie od pierwszych słów. Z czasem jednak miałam wrażenie, że każde z nich pisze o wszystkim i o niczym, że te listy są takie przegadane. I to mnie trochę znudziło. Zadawali sobie konkretne pytania, by lepiej się poznać, a odpowiadali ogólnikami albo krążyli obok tematu. Gdy w pewnym momencie pojawiła się informacja, że historyk sztuki (!) nazywa jeden z obrazów Leonarda da Vinci "Dama z łasiczką" (!), moje emocje sięgnęły zenitu, bo jak tak można?! Ten obraz ma tytuł "Dama z gronostajem"! Każdy Polak powinien znać tę właściwą nazwę, bo jest bodaj najcenniejszym obrazem znajdującym się w polskich zbiorach.
Autorka jednak świetnie zbudowała napięcie i z czasem darowałam jej tę łasiczkę 😉 Mało tego - uwierzyłam w to, że Adam, dziwak, samotnik, człowiek od lat żyjący w schematach, borykający się z nerwicą i stanami lękowymi, jest w stanie porzucić swoje nudne i poukładane życie, by wsiąść w samolot i polecieć do Włoch. To człowiek, który ma ogromne obawy przed jakimikolwiek zmianami (nawet związanymi z codziennym żywieniem się) i jakimkolwiek ryzykiem, a jednak zaryzykował, bo "żeby wejść wysoko, trzeba najpierw wyjść z domu", jak pada na kartach tej książki.
Koniec tej książki jest piękny. Napisałabym coś więcej o nim, ale nie chcę nikomu psuć tej lektury. Zatrzymam zatem dla siebie.
Jestem oczarowana też opisami obrazów, o których napisała p. Knedler. Miałam wrażenie, że staję obok Adama, Grety czy Zygmunta i naprawdę je widzę. Czuje się, że autorka kocha malarstwo. Tylko skąd ta łasiczka tam się przypałętała? 😉
Niedawno skrytykowałam książkę pt. "Napisz do mnie" Lidii Liszewskiej i Roberta Kornackiego. Dziś, po przeczytaniu "Twarzy Grety di Biase", tamtej książce przyznałabym jeszcze mniej gwiazdek. Drodzy Państwo, proszę przeczytać książkę Magdaleny Knedler i uczyć się od niej stopniowania napięcia w czytelniku i budzenia miłości w swoich bohaterach. Tak się pisze o Miłości! Tak, o Miłości przez wielkie "M", a nie żałosnym zachłyśnięciu się czyjąś fizycznością lub swoim wyobrażeniem o innej osobie.
I tak oboje dają się wkręcić w wir wymiany niekończących się listów. Jedyny przyjaciel Adama, Zygmunt, uważa, że wpadł on w obsesję na punkcie artystki - korespondencja bardzo go angażuje, a na dodatek nie chce sprzedać dwóch ostatnich, intrygujących dzieł Grety. W pewnym momencie Adam postanawia jechać do Włoch i odnaleźć ukrywającą się Gretę.
Dla mnie niesamowite było stopniowanie emocji w kolejnych listach wymienianych między Adamem i Gretą. Czuło się, że między nimi coś najpierw powoli się rodzi, z czasem dojrzewa, by na koniec wybuchnąć. Ta korespondencja jest w książce na tyle intymna, że ma się wrażenie, iż podgląda się czyjeś życie i narusza ich prywatność. A z drugiej strony do kolejnych stron wiodła czytelnika ciekawość, co będzie dalej.
Ale nie od początku było tak łatwo. Owszem, pierwszy list Grety porwał mnie od pierwszych słów. Z czasem jednak miałam wrażenie, że każde z nich pisze o wszystkim i o niczym, że te listy są takie przegadane. I to mnie trochę znudziło. Zadawali sobie konkretne pytania, by lepiej się poznać, a odpowiadali ogólnikami albo krążyli obok tematu. Gdy w pewnym momencie pojawiła się informacja, że historyk sztuki (!) nazywa jeden z obrazów Leonarda da Vinci "Dama z łasiczką" (!), moje emocje sięgnęły zenitu, bo jak tak można?! Ten obraz ma tytuł "Dama z gronostajem"! Każdy Polak powinien znać tę właściwą nazwę, bo jest bodaj najcenniejszym obrazem znajdującym się w polskich zbiorach.
Autorka jednak świetnie zbudowała napięcie i z czasem darowałam jej tę łasiczkę 😉 Mało tego - uwierzyłam w to, że Adam, dziwak, samotnik, człowiek od lat żyjący w schematach, borykający się z nerwicą i stanami lękowymi, jest w stanie porzucić swoje nudne i poukładane życie, by wsiąść w samolot i polecieć do Włoch. To człowiek, który ma ogromne obawy przed jakimikolwiek zmianami (nawet związanymi z codziennym żywieniem się) i jakimkolwiek ryzykiem, a jednak zaryzykował, bo "żeby wejść wysoko, trzeba najpierw wyjść z domu", jak pada na kartach tej książki.
Koniec tej książki jest piękny. Napisałabym coś więcej o nim, ale nie chcę nikomu psuć tej lektury. Zatrzymam zatem dla siebie.
Jestem oczarowana też opisami obrazów, o których napisała p. Knedler. Miałam wrażenie, że staję obok Adama, Grety czy Zygmunta i naprawdę je widzę. Czuje się, że autorka kocha malarstwo. Tylko skąd ta łasiczka tam się przypałętała? 😉
Niedawno skrytykowałam książkę pt. "Napisz do mnie" Lidii Liszewskiej i Roberta Kornackiego. Dziś, po przeczytaniu "Twarzy Grety di Biase", tamtej książce przyznałabym jeszcze mniej gwiazdek. Drodzy Państwo, proszę przeczytać książkę Magdaleny Knedler i uczyć się od niej stopniowania napięcia w czytelniku i budzenia miłości w swoich bohaterach. Tak się pisze o Miłości! Tak, o Miłości przez wielkie "M", a nie żałosnym zachłyśnięciu się czyjąś fizycznością lub swoim wyobrażeniem o innej osobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Chętnie poznam Twoje zdanie na temat tego wpisu lub przepisu. Zostawisz kilka słów w komentarzu?
Dziękuję, również za lajki na fb oraz serduszka na Instagramie :-)
Komentarze z lokowaniem produktów nie będą publikowane.