Z gotowanych i tłuczonych ziemniaków, które zostają po obiedzie, w Polsce następnego dnia przygotowuje się kopytka lub kluski śląskie. A na Węgrzech langosze - placki z kategorii "bieda danie". Trzeba poświęcić im trochę więcej czasu niż kopytkom, ale ciasto jest łatwiejsze do wyrobienia. Lángos to węgierski smażony na patelni placek drożdżowy z dodatkiem gotowanych ziemniaków i mąki. Podaje się go z tartym serem, masłem czosnkowym albo śmietaną kwaśną lub z cukrem. Ja zrobiłam do niego dip na bazie gęstego jogurtu, czosnku i pierwszych w tym roku papryczek jalapeno.
Składniki (na 8 sztuk):
Langosze
250 g gotowanych ziemniaków
7 g drożdży
łyżeczka cukru
ok. 400 ml zimnego mleka i gorącej wody (w stosunku 1 : 1)
550 g mąki
8 g soli (gdy ziemniaki były solone podczas gotowania) lub 12 g soli (gdy ziemniaki nie były wcześniej solone)
3 łyżki oleju np. arachidowego
ok. 300 ml oleju do smażenia
Dip
180 g gęstego jogurtu (np. greckiego lub bałkańskiego)
2 ząbki czosnku
chili
- Drożdże rozpuścić z cukrem w 150 ml mleka z gorącą woda. Posypać z wierzchu odrobiną mąki i odstawić do namnożenia drożdży.
- Ziemniaki dokładnie rozgnieść lub przepuścić przez prasę do dużej miski. Dodać: sól, mąkę i 2 łyżki oleju, a następnie namnożone drożdże. Wymieszać.
- Dolewając stopniowo resztę mleka z wodą, wyrabiać ciasto. Powinno być gładkie, elastyczne i powinno odchodzić od rąk.
- Na koniec polać ciasto łyżką oleju i wyrabiać kilkanaście sekund.
- Przykryć miskę z ciastem wilgotną ściereczką i odstawić do wyrośnięcia.
- Na głębokiej patelni rozgrzać tłuszcz.
- Ciasto podzielić na 8 części. Z każdej z nich formować rękoma okrągły placek, potem ułożyć go na blacie i jeszcze porozciągać, by ciasto w miarę równomiernie się rozłożyło. Placek powinien mieć grubość 1-1,5 cm i średnicę kilkunastu cm.
- Smażyć placki na głębokim oleju z obu stron na rumiano.
- W czasie smażenia placków przygotować dip: do jogurtu dodać czosnek przeciśnięty przez praskę i rozdrobnioną chili, wymieszać.
- Gorące placki podawać z dipem. Na Węgrzech taki dip rozsmarowuje się na całym placku.
Jeśli tym przepisem przypomniałam Ci, Gościu, o daniu z podróży, które odtworzyłeś w swojej kuchni i chcesz się nim podzielić, zapraszam do udziału w akcji "Danie inspirowane podróżą". Szczegóły po kliknięciu na poniższy baner.
Po ubiegłorocznej lekturze "Historii pszczół" Mai Lunde, wiedziałam, że jeśli autorka napisze coś jeszcze, na pewno to przeczytam. Więc, gdy w tym roku ukazał się jej "Błękit", kupiłam go kilka dni po premierze i czekał spokojnie, aż we mnie wrośnie na tyle wysokie napięcie, że wreszcie go przeczytam.
Akcja "Błękitu" toczy się równolegle w dwóch czasach: w roku 2017 w zachodniej Norwegii i w roku 2041 w Bordeaux we Francji.
70-letnia Signe przybywa w rodzinne strony i rozpamiętuje swoją przeszłość, przypominając sobie różne zdarzenia z dzieciństwa i wczesnej młodości. Kobieta ma świadomość nieuchronnej zagłady wynikającej z budowy elektrowni, która pochłonęła dawną rzekę i wodospady i która na zawsze zmieniła okoliczny krajobraz. Tym bardziej rośnie jej przerażenie, gdy obserwuje niszczenie lodowca, by klienci hoteli mieli kostki lodu do swych drinków. Podejmuje nierówną walkę, by ocalić choć trochę z naturalnych źródeł wody, o które walczyła wiele lat wcześniej z ojcem i innymi ludźmi, myślącymi o przyrodzie i przyszłości. W urzeczywistnieniu swych planów wykorzystuje jacht o nazwie "Błękit", który otrzymała na osiemnaste urodziny od matki, właścicielki hotelu.
Z drugiej strony poznajemy Davida, który z córeczką Lou próbuje odnaleźć żonę Annę i synka Augusta (niemowlaka). Rodzina została rozdzielona, gdy mieszkanie w dotychczasowym miejscu stało się niemożliwe na skutek zapanowania tam warunków pustynnych i musiała uciekać na północ, gdzie istniał jeszcze dostęp do wody. David trafia do obozu, gdzie otrzyma posiłek i raz w tygodniu może się wykąpać czy zrobić pranie. W czasie wędrówki po okolicy odnajdują żaglówkę...
Jak to się stało, że statek znalazł się na środku pustyni? Czy stanie się on - jak w przypadku Noego - arką czekającą na deszcz?
Znowu głównym tematem książki Mai Lunde jest degradacja środowiska naturalnego ręką nieświadomego, głuchego na świat lub niepatrzącego w przyszłość człowieka oraz następująca w związku z tym zmiana klimatu. Pisarka robi to w dość wyszukany sposób - nie poucza, nie daje rad, po prostu podaje przykład pewnych zachowań w obecnych czasach, a potem przenosi nas w przyszłość i pokazuje, jak się ona zmieniła. A w czytelniku wyobraźnia działa.
Poruszył mnie sposób przedstawienia problemu przez Maję Lunde. Jest jakby niemym ostrzeżeniem: "Ludzie, opanujcie się! Jeśli będziecie bezmyślnie i niepotrzebnie zużywać zasoby wody i niszczyć przyrodę, to zginiecie razem ze znikającą naturą."
"Historia pszczół" wywarła na mnie większe wrażenie, lecz mimo to polecam!
73/2018 (336 str.)
u Darii |
lato/niebieski |
OdpowiedzUsuńLangosz , mniamm. Narobiłaś mi ochoty :)
Jest pyszny, więc warto usmażyć, gdy ma się trochę gotowanych ziemniaków :)
Usuń