Pracuję aktualnie nad odzyskaniem sprawności, ucząc się na nowo chodzić, więc postanowiłam zacząć przygotowywać posiłki w swoim stylu sprzed prawie 6 tygodni. Przy okazji zrobiłam przegląd lodówki i szafek w spiżarce. Nie ma narzekania, że trudno coś się przenosi z pomieszczenia do pomieszczenia. Trzeba ćwiczyć! I dopóki nie boli, moja noga dostaje porządny wycisk, żeby odzyskać utracone mięśnie ;) Wkrótce rozpoczynam rehabilitację w przychodni, a do niej trzeba jakoś dotrzeć, wcześniej pokonując 65 schodów. Dziś zatem sałatka idealna dla moich zwiotczałych ostatnio mięśni i poprawę krwi, której skład pewnie się zmienił pod wpływem leków i codziennych zastrzyków.
Składniki:
ok. 80 ml komosy ryżowej (quinoa)
ok. 80 ml ugotowanego sorgo z wczorajszego obiadu
ok. 100 g pieczonej piersi z indyka
pół puszki kukurydzy
ćwiartka czerwonej papryki
2-3 łyżki majonezu
2 płaskie łyżeczki czarnuszki
pieprz czarny
- Komosę ryżową zalać wodą, zamieszać, żeby ziarna poszły na dno. Odstawić na ok. 20 minut.
- Komosę przetrzeć między palcami, żeby ją lepiej wypłukać i odsączyć z wody. Zalać powtórnie wodą i ją odlać.
- Do rondla z komosą wlać ok. 120 ml wody i gotować do miękkości (gdy zawrze, odchylić pokrywkę i zmniejszyć moc palnika), czyli do momentu, gdy ziarenka wchłoną wodę, a jej nadmiar odparuje, po czym zdjąć rondel z palnika.
- Do komosy dodać sorgo i czarnuszkę, wymieszać i przykryć garnek pokrywką na ok. 10 minut. Odstawić do ostygnięcia.
- Indyka i paprykę pokroić w kostkę i dodać do sorgo i komosy.
- Kukurydzę odsączyć z zalewy i dodać do sałatki.
- Całość wymieszać. Dodać majonez. Wymieszać.
- Doprawić świeżo mielonym pieprzem. Sól jest tu zbyteczna, bo i tak jest w majonezie. Zresztą stali bywalcy tego blogu wiedzą, że nie dodaję soli do żadnej z kasz.
- Zjadać od razu. Nie ma sensu czekać, aż smaki się przegryzą.
-----
Podobne:
![]() |
Roladki z kurczaka i sorgo po tajsku |
![]() |
Kurczak tikka masala z quinoa |
![]() |
Sałatka z ryżu i kurczaka |

Nieważne. Wróćmy do książki. Czytając nazwisko "Sparks" czytelniczki z pewnością domyślają się, że "Noce w Rodanthe" to romans. To historia miłości dwojga ludzi, którzy poznają się w Gospodzie. Ona, Adrienne, rozwiedziona matka trójki dzieci, zastępuje właścicielkę, która wyjechała na ślub, a on, Paul, rozwiedziony lekarz i ojciec Marka, przybywa do Gospody na kilka dni, spełniając prośbę o spotkanie męża swojej pacjentki. Spędzają samotnie kilka dni, w czasie których w Rodanthe szaleje huragan. Co z tego wyniknie? Przeczytajcie sami. Uprzedzam, że książka od początku do końca tchnie niesamowitym smutkiem graniczącym chwilami z rozpaczą. Ale główni bohaterowie w pewnych momentach swojego życia orientują się, że spoczywa na nich odpowiedzialność w osobach ich dzieci, które też mają swoje problemy w dorosłym życiu.
Widziałam ekranizację tej książki, choć myli mi się z innymi tytułami, które także zostały zekranizowane.
OdpowiedzUsuńNiedawno zaczęłam prenumerować książki Sparksa i mam zamiar poznać je wszystkie w wersji "pisanej".
Ja znam ekranizację chyba tylko "Listu w butelce", który oglądałam wielokrotnie. Jeśli reszta książek Sparksa tchnie tak przejmującym smutkiem, to raczej nie będą to moje ulubione lektury, przynajmniej w najbliższych kilku miesiącach.
UsuńWiększość tych filmów ma smutne zakończenie, ale "List w butelce" jest najsmutniejszy.
UsuńJa bardzo lubię "Szkołę uczuć" (tytuł książki to "Jesienna miłość"), oglądałam ją chyba z 20 razy, ale mi się nie nudzi. To jedna z lepszych ekranizacji jaką widziałam.
Oglądałam jeszcze: "Dla Ciebie wszystko", "Ostatnia piosenka", wspomniany "List w butelce" i 2 inne, tylko mi się zatarły w pamięci.
O, dziękuję za informacje. Poza "Listem w butelce" nie kojarzę żadnego z tytułów. Chyba czas nadgonić zaległości w oglądaniu filmów ;)
Usuń