sobota, 30 kwietnia 2016

Śmietanowiec na majówkę i "To będzie mój dom"

Na najbliższą majówkę proponuję Wam deser, na który miałam ochotę od dawna. A ostatnio kusiły mnie swoimi śmietanowcami znajome blogerki. Przepisów jest mnóstwo. Ja zrobiłam po swojemu. Zobaczcie, co mi z tego wyszło.



Składniki:

3 galaretki truskawkowe
750 ml wrzątku
4 łyżeczki żelatyny
250 ml wrzątku
250 ml mleka 3,2%
400 g śmietany 18%
4 łyżki cukru
odrobina oleju o niewyczuwalnym smaku i aromacie

  1. Wieczorem rozpuścić galaretki w 750 ml wrzątku i zostawić na noc do ścięcia.
  2. Rano rozpuścić żelatynę w 200 ml wrzątku.
  3. Dolać resztę wrzątku do żelatyny i jeszcze raz dobrze wymieszać.
  4. Wymieszać mleko z wodą z żelatyną w sporej misce.
  5. Dodać do mleka śmietanę i wymieszać rózgą, by nie było grudek.
  6. Odstawić masę mleczną na kilka minut (dosłownie na czas krojenia galaretek) do lodówki. 
  7. Brzegi tortownicy przetrzeć ręcznikiem nasączonym olejem.
  8. Ścięte galaretki pokroić na kawałki.
  9. Dorzucić galaretkę w kawałkach do białej masy. Wymieszać.
  10. Całość przełożyć do tortownicy. Wyrównać powierzchnię i wstawić do lodówki.
Deser jest gotowy do jedzenia po godzinie, ale warto potrzymać w lodówce ok. 3 godzin. Będzie się wtedy lepiej kroił i przekładał na talerzyki.
Zwróćcie uwagę, że mleko nie jest gotowane. Zatem deser należy zjeść w ciągu dwóch dni i oczywiście przechowywać w lodówce.




-----
Podobne:

Bananowce bez pieczenia
Jaglana szarlotka bez pieczenia
Panna cotta z sosem rabarbarowym

Wiosenne słodkości 2016Biało-czerwono na talerzuBiało-czerwono na talerzu





Na okładce książki Dona Wallace'a "To będzie mój dom" widnieje informacja, pod którą podpisała się Meryl Streep: "Urocza, barwna historia... To będzie nasz dom ma swój własny, niepowtarzalny rytm, bardzo zabawny i pełen emocji". I dlatego sięgnęłam pod tę książkę.

Amerykańskie małżeństwo (Don i Mindy) za namową byłej profesor Mindy (Gwened) kupują dom w bretońskiej wiosce Bourdardoue na wyspie Belle Ile na Oceanie Atlantyckim w Zatoce Biskajskiej. "Dom" to dużo powiedziane, bo budynek jest w totalnej ruinie i wymaga nakładu pracy i pieniędzy, których para nie ma, bo wszystko wydała na zakup. W dodatku Don i Mindy spodziewają się dziecka.
Remont domu, zgodnie z obowiązującym planem, musi wpasować się w plan architektoniczny wyspy i prywatne zdanie Gwened, która znajduje kierownika budowy.
Budowa trwa wiele lat, podczas których wiele się dzieje.
Lektura mnie nie zachwyciła. Trochę przypomina obie części "Pod słońcem Toskanii" Frances Mayes, ale nie ma takiego uroku. Mimo wielu dłużyzn autor nie "wkręcił" mnie w atmosferę wyspy. A opisy swoich wypraw i różnych zdarzeń przedstawił na tyle płytko, że mam odmienne zdanie od Meryl Streep :(
Na polskim rynku mamy mnóstwo książek o kupnach domu setki lub tysiące kilometrów od miejsca zamieszkania. Żeby zachwycić, autor musi się postarać.


Wyzwanie u Ejotka
Wyzwanie u Ejotka
http://biblioteczkamagdalenardo.blogspot.com/p/kochani-od-lipca-siedzi-w-mojej-gowie.html


4 komentarze:

  1. Pamiętam, że czytając "Australijczyk w Italii" też się nie zachwycałam. Książka mi się dłużyła, momentami nudziła. Choć kraj inny to motyw przewodni ten sam. Małżeństwo spontanicznie kupuje dom, na miejscu dowiadują się, że trzeba w nim wiele naprawić, ale nie można zmieniać całego jego "kolorytu", bo musi pasować do wyspy. W ogóle trzeba się wpasować w życie mieszkańców wyspy, bo inaczej będzie się całkowicie wykluczonym. Kłopoty z nowym domem są niemałe, a do tego para oczekuje dziecka...
    Jednak mimo tych początkowych rozczarowań całość oceniam na plus, a nawet często wracam wspomnieniami do książki.
    Mam jakieś dziwne wrażenie, że te książki są do siebie bardziej podobne niż inne w tym schemacie.

    Co za wspaniały pomysł na tani deser! Jestem pod wrażeniem! Koniecznie muszę go wypróbować.

    Wiesz, bardzo mi tu u Ciebie dobrze :)
    Lubię zaglądać Ci do garnków i w talerze, zwłaszcza gdy przy tym zabawiasz mnie opowieściami o książkach. Bardzo tu ciepło, przytulnie i domowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Australijczyka..." nie czytałam. Uwielbiam tego typu książki Petera Mayle'a o Prowansji, poza wspomnianą w poście F. Mayes o Toskanii. No i oczywiście "Jeżdżąc po cytrynach" Chrisa Stewarta (z zespołu Genesis) o Andaluzji.
      Książka Wallace'a napisana w 2014 r. - moim zdaniem - powinna być z wyższej półki, skoro tak wielu było przed nim i skoro skończył amerykańskie kursy pisarskie. Być może surferzy znajdą tu coś dla siebie. Mnie takie doznania nie biorą :( Męczyłam się przy tej książce niesamowicie. Może gdyby autor zamiast rozbudowywać niepotrzebnie zdania, opisał tamtejszą przyrodę (lubię czytać takie opisy), zachęciłby mnie do książki lub przynajmniej do odwiedzenia wyspy. Tymczasem czytając o kolejnych sławach, które tam przebywały, wciąż zadawałam sobie pytanie "po co, skoro "fajne" są tylko plaże dla opalających się i fale dla uprawiających sporty wodne?". Wiało nudą.

      Dziękuję Ci za miłe słowa dotyczące bloga :) Miodek na serce :)

      Usuń

Chętnie poznam Twoje zdanie na temat tego wpisu lub przepisu. Zostawisz kilka słów w komentarzu?
Dziękuję, również za lajki na fb oraz serduszka na Instagramie :-)
Komentarze z lokowaniem produktów nie będą publikowane.