Przed tak wielkimi dziełami jak np. "Znachor" Tadeusza Dołęgi - Mostowicza zawsze mam obawy. Fabułę zna się z ekranizacji. Ja nawet potrafię powtórzyć niektóre dialogi z filmu z 1982 r. z Jerzym Bińczyckim w roli głównej. Książka kusiła, ale bałam się, że - podobnie do innych książek z tamtych lat - okaże się nie do przejścia. Ale znajoma (Z. - dziękuję 😊) powiedziała, że takiej fance Marii Rodziewiczówny jaką jestem, "Znachor" z pewnością się spodoba, zwłaszcza że Dołęga - Mostowicz napisał go najpierw jako scenariusz do filmu. Ekranizacji doczekał się w 1937 r. po dwukrotnym odrzuceniu scenariusza i późniejszym wydaniu powieści w odcinkach wydawanych w prasie codziennej.
Tytułowy znachor to profesor Rafał Wilczur, ceniony w świecie lekarskim chirurg i właściciel popularnej kliniki w Warszawie. To człowiek honorowy i o wielkim sercu, darzony przez ludzi szacunkiem i cieszący się autorytetem nie tylko jako lekarz, ale również jako człowiek.
W kolejną rocznicę ślubu wraca do swojej willi z drogim prezentem dla żony Beaty. Okazuje się jednak, że żona opuściła profesora, zabierając ze sobą kilkuletnią córeczkę Marię Jolantę, nazywaną w domu Mariolą. W pożegnalnym liście kobieta wyznała, że nigdy nie kochała męża, a ostatnio poznała, co znaczy to uczucie i że odchodzi do mężczyzny, którego nim obdarzyła.
Wilczur wychodzi z domu, snuje się po ulicach Warszawy i spelunkach niskiej renomy w towarzystwie opryszków skorych do wypicia gorzałki za nie swoje pieniądze. Nad ranem budzi się w gliniance ogołocony z pieniędzy, ubrania i... pamięci. Nie wie, kim jest, skąd pochodzi, czym się zajmuje. Od tego dnia podróżuje od wsi do wsi w poszukiwaniu pracy i dachu nad głową. Kilka razy zostaje wtrącony do więzienia za włóczęgostwo i brak dokumentów.
Jego los odmienia się, gdy pewnego dnia kradnie dokumenty na nazwisko Antoni Kosiba i dociera do młyna na Kresach Wschodnich. Dzięki swojej sile i nieustannej chęci pracy zostaje przyjęty do pomocy we młynie. A gdy z powrotem stawia na nogi syna właściciela młyna, ludzie garną się do niego po pomoc z różnymi schorzeniami. W ten sposób Antoni Kosiba rozpoczyna swoją znachorską praktykę.
Wspomniany film z Jerzym Bińczyckim różni się trochę od książki. Owszem dialogi książkowe zostały niemal w niezmienionej formie zastosowane w filmie Hoffmana, ale z filmu wypadł środek powieści Dołęgi - Mostowicza i zupełnie inne jest zakończenie. Inna jest też książkowa Marysia (blondynka o niebieskich oczach) i Marysia w filmie Jerzego Hoffmana, grana pięknie przez Annę Dymną. Za to obsadzenie Bożeny Dykiel w roli Zoni czy Artura Barcisia w roli Wasyla - to odwzorowanie pomysłu autora 1:1.
Bałam się bardzo języka powieści, ale całkowicie niesłusznie. Współczesny czytelnik nie powinien mieć kłopotu z jej zrozumieniem. Czasem nawet ma się wrażenie, że to powieść pisana współcześnie, tylko odnosi się do czasu sprzed prawie wieku.
Jestem pod wrażeniem wyobraźni autora i przedstawienia fabuły. Ale najbardziej będę chwalić ukazanie postaci. Są barwne i każda ma to coś, co sprawia, że czytelnikowi nie mylą się kolejni bohaterowie. Ma się też wrażenie, jakby autor na tyle się z nimi zżył, że wydają się realnymi postaciami z krwi i kości, ze swoimi przywarami, charakterystycznymi powiedzonkami, akcentem w wypowiedziach. Autor postarał się o różnice w słownictwie i budowaniu zdań ludzi prostych i wykształconych. Dlatego test, jakiemu został poddany znachor przez Leszka Czyńskiego (nie ma tego w filmie), czy rozmowa Kosiby z drugim obrońcą wydają się jak najbardziej czymś na miejscu w tamtych sytuacjach.
Powieść ma w sobie jeszcze jedną i niezwykłą we współczesnym świecie wartość - przedstawia dawno zapomniane cnoty, jakimi są: skromność, honor, miłość do ziemi, szacunek do ludzi i owoców swojej pracy, troska o drugą osobę, spędzanie czasu z rodziną i bliskimi oraz przesłanie, że pieniądze szczęścia nie dają, a liczy się życzliwość i uczciwość względem drugiego człowieka.
Czytając tę książkę uświadomiłam sobie, jak bardzo zmieniły się czasy. Bohaterowie książki uważają, że nie uchodzi w niedzielę czy święta poruszać się na motocyklu czy chodzić na grzybobranie. Tę drugą czynność traktują nawet jak grzech. W czasach współczesnych większość grzybobrań, w których brałam udział (a to moje częste zajęcie) odbywa się właśnie w niedziele i święta.
Cudowna książka, od której trudno się oderwać. Polecam! Nawet jeśli tak jak ja niemal na pamięć znacie filmowe dialogi.
Z. - miałaś rację - książka jest rewelacyjna! 😊
Z. - miałaś rację - książka jest rewelacyjna! 😊
8/2020 (336 str.)
Z |
Też waham się co do lektury tej książki, może kiedyś się skuszę.
OdpowiedzUsuńLenko, niepotrzebnie. To naprawdę świetnie napisana książka.
Usuń