Ku przestrodze - niech Was nie zmyli ta okładka!
Jestem bardzo poruszona książką pt.
"Zorkownia" Agnieszki Kalugi. Nie mogłam zestawić recenzji tej książki z jakimkolwiek przepisem. Byłoby to po prostu niestosowne.
Sięgałam po nią ze względu na okładkę. Myślałam, że będzie z tych łatwych babskich czytadełek. A tu szok już od pierwszej strony. I choć czyta się trudno ze względu na targające człowiekiem emocje, to nie można się oderwać.
Książka jest rodzajem pamiętnika, w którym Autorka zapisuje zdarzenia i myśli z czasu swojego wolontariatu w hospicjum. Przy okazji "rozprawia się" z przeżyciami związanymi ze śmiercią malutkiej córeczki, której u końca jej życia obiecała, że sobie poradzi. Co ciekawe, podobne sytuacje mają miejsce w przypadku innych ludzi - często umierający przedłużają swój żywot na tym świecie (wiąże się z tym przedłużanie ich fizycznego cierpienia) dla tych, którzy zostają. Gdy usłyszą od nas zgodę na odejście, po krótkim czasie umierają jakby uspokojeni.
Wolontariat w hospicjum nie jest sprawą łatwą. Trzeba mieć niesamowity hart ducha i wielkie zrozumienie dla tych cierpiących ludzi, z których jedni są pogodzeni z losem, inni się przeciw temu buntują. Autorka jechała do hospicjum nawet wtedy, gdy nie miała danego dnia wyznaczonego dyżuru. Po prostu czuła, że powinna tam pojechać. Synka podrzucała babci, a w hospicjum okazywało się, że właśnie umiera ktoś, do kogo się przywiązała, kto z jakichś powodów stał się jej bliski i vice versa - była kimś bliskim dla umierającego.
Tak niewiele trzeba ludziom w hospicjum... Przynieść świeże kwiatki, założyć i dbać o ogródek na parapecie, przynieść kanapkę z szynką, przyspieszając kolację, porozmawiać, poczytać, zmówić wspólnie różaniec, pospacerować po korytarzu, poprawić poduszki, potrzymać za rękę, obetrzeć pot z czoła. Tak niewiele... A jak wiele...
Kończę, bo emocje znów biorą górę.